Never Gravel Enough

Camp Andalucia '25

Camp Andalucia #02 przeszedł do historii, powitaliśmy nowy sezon pod hiszpańskim słońcem. Za nami intensywny turnus, pełen zachwytów i pięknych wspomnień. Przemierzaliśmy skrajnie różny teren i przeżyliśmy chyba wszystkie pory roku. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się w jedynie 8 dni. Będzie co wspominać, za rok na pewno tu wrócimy!

Slide 1
Slide 2
Slide 3
Slide 4
Slide 5

Ten camp to sprawdzony klasyk, dlatego nie próbowaliśmy wynajdować koła na nowo i przejechaliśmy trasy niemal w 100% te same co przed rokiem. I było fantastycznie. Nic nie wywołuje takiej radości, jak słońce, piękny widoczek i przyjemny szum kamyczków pod kołami. Zwłaszcza w środku zimy - ależ nam tego brakowało! Andaluzja po prostu nigdy nie zawodzi.

Runda na El Chorro to klasyk klasyków. Same szutry pierwszej kategorii, zróżnicowany teren, strategicznie umiejscowione knajpki i umiarkowanie trudne podjazdy. To wszystko składniki idealnej hiszpańskiej trasy gravelowej. Jest się gdzie zmęczyć, jest gdzie odpocząć, jest gdzie podziwiać widoki i jest gdzie zjeść po powrocie. Lubimy takie rzeczy.

Ale nie zawsze było łatwo. Po trzech dniach nastąpiło załamanie pogody. Niebo zasnuło się, a zimny wiatr raz po raz niósł zagubione krople deszczu. Odczuwalna temperatura na prognozie pogody zrównała się z tą w Polsce. Przepiękny widokowy podjazd na El Boquete zamienił się w wietrzne, mgliste pole bitwy z porwistym wiatrem i gradem. Na górze spędziliśmy dużo czasu w barze, susząc się i grzejąc wokół niewielkiego piecyka. I choć wkrótce rozpogodziło się, to zimny wiatr został z nami na kilka dni.

Albo gdy na etapie królewskim pięliśmy się ku przełęczy w Sierras de Tejeda, Almijara y Alhama - nie wiedzieliśmy co czeka nas na górze. Mimo pięknego słońca, wiał lodowaty wiatr, a przełęcz ginęła w chmurach. Warun na szczycie to było szaleństwo. Ponad 1600 m n.p.m. w styczniu to nie są rurki z kremem - nawet na dalekim południu! Choć przed rokiem mieliśmy tu cudowną inwersję i ciepełko, teraz walczyliśmy z absurdalnym wiatrem. Był moment, kiedy zamiast jechać na rowerach, prowadziliśmy je, zapierając się o nie całym ciężarem ciała - wiało tak, że trudno było utrzymać się w pionie. Na szczęście, kilkadziesiąt metrów poniżej przełęczy świat był już bardziej przyjaznym miejscem :)

Jeszcze tego samego dnia nasze cierpienia zostały wynagrodzone. Chmury rozstąpiły się, a ostatnie 30 km pokonaliśmy niesamowitą Carretera de la Cabra. W pięknym słońcu. To jedna z tych dróg, którymi można jeździć bez końca. I nawet nie przeszkadza to, że jest asfaltowa. A co najlepsze - zjeżdżając nią w dół zjeżdża się w totalnie inny mikroklimat - czuć, jak z każdym zakrętem robi się coraz cieplej. Okolice Almunecar to w końcu zagłębie upraw owoców tropikalnych.

Tak, Almunecar w tym roku przywitało nas pięknie i zostawiło z niedosytem. Na ostatnie dwa dni w tym miasteczku wróciły wysokie temperatury i bezchmurne niebo. W ramach dnia restowego pojechaliśmy do sąsiedniej wioski na kawę specialty, świetne ciasta i owocowe smoothie. Dokładnie tego było nam trzeba po trudnym dniu poprzednim. To był dzień, w którym mogliśmy podładować baterię słońcem i w końcu porządnie się wygrzać.

A na zakończenie turnusu zrobiliśmy coś pięknego. Prawdopodobnie dla takich właśnie rund wynaleziono gravele: długi podjazd na starcie (przerwany w połowie przerwą na kawkę) spektakularne widoki na poszarpane skalne ściany, piękny, pachnący sosnowy las i kilkadziesiąt kilometrów cudownym białym tłuczniem. No i widok na ośnieżone Sierra Nevada, który towarzyszył nam przez dobre pół dnia.

Do Almunecar zjechaliśmy krętą szutrową drogą wzdłuż grani, pomiędzy kwitnącymi migdałowcami. I w ten sposób ta piękna przygoda dobiegła końca... Gracias Andalucia, hasta luego!

A wracamy już w kwietniu! Wybierzemy się do magicznej Grenady, skąd wyruszymy na objazdówę TransNevada - słynnego szlaku rowerowego wokół najwyższych gór kontynentalnej Hiszpanii. Lista na ten camp jest już zamknięta, a my totalnie nie możemy się doczekać.