ANDALUCIA

CZY JEST W EUROPIE LEPSZE MIEJSCE NA ZIMOWE GRAVELOWANIE NIŻ ANDALUZJA?

Styczeń – środek najgorszej, polskiej zimy. Spragnieni słońca i ciepła ruszamy w kierunku słonecznej Andaluzji. Niewiele jest w Europie miejsc, w których pogoda zimą jest pewna, a słońce świeci niemal każdego dnia – Andaluzja to jedno z tych miejsc. Rejon bardziej kameralny i klimatyczny od oklepanego Calpe, a do tego jeszcze cieplejszy. Z ekipą Never Gravel Enough nie ma miejsca na nudę czy kompromisy – to był intensywny tydzień pełen niezapomnianych przygód, kamienistych premiumów, widoków zapierających dech w piersiach i olbrzymich bocadillos. Gotowi na nową przygodę, zanurzamy się w krainę białych wiosek, gajów oliwnych i nieskończonych szutrowych szlaków.
 
Czytasz relację z campu Andalucia 2024. Aktualnie prowadzimy zapisy na edycję 2025. Więcej info i zapisy znajdziesz pod tym linkiem.

DZIEŃ 1: EL CHORRO

Pierwszy dzień jazdy! Jak na złość zapowiada się mgliście. Przygotowanie, sprawdzenie sprzętu, rozmowy przed wyjściem… na zewnątrz wita nas nieprzyjemny chłód. Zaczynamy od zjazdu i szybko wjeżdżamy w teren. Witają nas piękne Andaluzyjskie szutry i pierwsza przeprawa przez rzekę. Przed jeziorem na rzece Guadalhorce w końcu wychodzi słońce. Jest to nagroda za wyjście wcześnie rano we mgle. Tutaj grupy się rozdzielają. Krótsza trasa prowadzi malowniczą doliną do El Chorro. Zjeżdżamy z widokiem na Caminito del Rey. Grupa na dłuższej trasie objeżdża jezioro malowniczą drogą z zaschniętego błota. Na koniec trasa prowadzi na szczyt góry z wiatrakami, skąd widzimy całą okolicę skąpaną w promieniach zachodzącego słońca. Dzień kończymy w rodzinnej restauracji w naszej wiosce. Poza burgerami, rybami i zupą owocową dostajemy nawet rekina!

DZIEŃ 2: TRANSFER PRZEZ MALAGĘ

Dzień transferowy – miał być spokojny i bez niespodzianek. Plany szybko uległy zmianie – grupa nie zdążyła nawet dotrzeć do Malagi. Telefon dzwoni – konieczna interwencja. Trzeba natychmiast przyjechać busem i zabrać kolegę do szpitala. Bus, w roli terenowego ambulansu, rusza po rannego Konrada. Niefortunnie upadł na kamień, uszkadzając rzepkę i piszczel. Rozpoczyna się formalna walka z procedurami szpitalnymi i ubezpieczeniowymi.

Tymczasem reszta ekipy wyrusza zwiedzać Malagę. Miasto zachwyca – kawa, ciastka, a przede wszystkim morze. Czas na zdjęcia, zbieranie muszelek i kamieni. Końcówka dnia przynosi jednak niespodziankę. Druga baza znajduje się w górach, co oznacza wymagający podjazd na sam koniec. Nie wszyscy byli na to przygotowani. Grupa się rozciąga, każdy dociera w innym czasie i z różnych stron. Druga baza wynagradza trudy podróży pięknym widokiem na malowniczą, górzystą okolicę. Na miejscu jest nawet basen, lecz nikt nie ma na tyle odwagi, by się w nim zanurzyć.

DZIEŃ 3: ALHAMA DE GRANADA

Dzień zaczynamy od podjazdu. Cała grupa jedzie początek trasy tak samo. Mijamy się i mieszamy między sobą. Jest czas pogadać, podjazd długi a widoczki znowu przesłania mgła. Cały 15-kilometrowy podjazd pokonujemy trasą starej kolejki wąskotorowej. Droga wspina się niespiesznie na przełęcz będącą granicą płaskowyżu i jednocześnie bramą do prowincji Granada. Na szczycie czeka na nas nagroda, przepiękny szutrowy zjazd szerokim premiumem. Droga wije się wzdłuż zbocza gór, kończąc się na tunelu wykutym w skale i wjeździe do miejscowości. W miasteczku nieopodal przełęczy jest zimno i wietrznie. Robimy najazd na bar. Jest tam ciepło, dają kawę i bocadillos – wszystko czego nam potrzeba. Rozgrzani kawą jesteśmy gotowi ruszać dalej. Tutaj grupy się dzielą – obie jadą do Alhamy, ale na różne sposoby. Długa jedzie zdobyć jeszcze jedną górkę (po drodze mamy pierwszy widok na ośnieżone Sierra Nevada), a krótka jedzie malowniczym wąwozem Tajos de Alhama. Plan dnia grupy krótkiej jest bardzo prosty – 20km jazdy, kawa, 20km jazdy, kawa. Tak więc po wyjeździe z wąwozu i wjeździe do miasta kierujemy się prosto do kawiarni. Kolejna kawa, tapas, aquarius i pojawia się grupa długa. Wyszło słońce więc nikomu nie spieszy się z ruszaniem i wracaniem do domu. Na koniec dnia czeka nas kolejny przepiękny zjazd do Alcaucin.

DZIEŃ 4: VELEZ-MALAGA I BEZLITOSNE BETONKI

Dzień czwarty to dla niektórych dzień restowy. Andaluzyjskie podjazdy potrafią dać w kość. Klasycznie już zjazd z bazy i niewielki podjazd aby dotrzeć do jeziora. Patrząc na mapę, można się spodziewać okazałego jeziora. Niektórzy wyobrażali sobie na nim nawet jachty, łódki i rowery wodne. W praktyce jezioro to bardziej bajoro, większość jest wyschnięta z powodu suszy. Prawdopodobnie dopiero na wiosnę jego poziom się podniesie. Obie grupy jadą pierwsze 25km razem. Znowu jest czas na rozmowy ale i ściganie uciekającej czołówki. Chwilę przed rozjazdem grup docieramy do pierwszej betonki. Betonka to taki wspaniały Hiszpański wynalazek. Jeśli na drodze szutrowej jest za stromo żeby podjechać autem (czyli 15-25%) to należy wylać tam beton. Nie wszyscy w grupie jeszcze wiedzą że betonki nie oznaczają nic dobrego. Grupa krótka wspina się betonkami coraz wyżej i wyżej. Zaraz za przełęczą spotykamy psa wielkości małego kucyka. Bardzo milutki, nawet był chętny rozdawać buziaczki. Chłopaki, którzy jechali kawałek za mną opowiadali że ich już próbował zjeść, dziwne. Docieramy do ostatniej miejscowości przed domem, szybka kawa i lody o smaku whisky i możemy jechać. Pech chciał że Janek planując trasę postanowił nie powtarzać asfaltowego podjazdu do domu i zamiast tego poprowadził trasę w terenie. Powiedzieć, że podjazdy były sztywne to mało. Powiedzieć, że się zmęczyliśmy to również byłby mało. Jeśli ktoś się zatrzymał, nie miał już szans ruszyć i zostawał mu spacer. W tym czasie grupa długa dotarła do Comares na kawę i ciasto. Brali przykład z grupy krótkiej poprzedniego dnia i po 20km zatrzymali się na kolejną kawę i burgery. Poza tym nuda, sztywne betonowe podjazdy, ładne widoczki i więcej sztywnych podjazdów.

DZIEŃ 5: TRANS SIERRAS, CZYLI ETAP KRÓLEWSKI

Ostatni transfer wyjazdu. Najdłuższa i najtrudniejsza trasa jaką postanowiliśmy zaproponować uczestnikom. Rankiem dzielimy się wg wybranej trasy – część bez wahania decyduje się na najtrudniejszy wariant, inni na wariant pośredni. Wersji łatwej nie wybrał nikt! Niektórzy zbierali się na odwagę cały wieczór, konsultowali, zbierali batoniki i podbierali ser z lodówki. Trasa trudna to raptem dwa podjazdy – nic skomplikowanego. Jedynym utrudnieniem jest brak cywilizacji przez większość dnia, czyli brak możliwości na zdobycie wody czy bocadillo. …oraz to, że pierwszy z tych podjazdów zajął pół dnia. Szybko następuje podział, czoło grupy mocno odjeżdża. Jednak nikt nie zostaje sam. Każdy na kogoś czeka albo kogoś dogania aby połączyć się w podgrupy. Wszyscy szczęśliwie osiągają szczyt, z którego rozciągają się zapierające dech w piersiach widoki. Widoki, które zrekompensowały prawie 3-godzinną wspinaczkę. Na koniec dnia czekał nas kolejny turbo widokowy odcinek: 30-kilometrowy asfaltowy zjazd słynną Carretera de la Cabra – drogą kóz. O 17 zaczynają przyjeżdżać pierwsi. Zmarznięci, zmęczeni ale szczęśliwi. Wszyscy zachwycają się widokami z trasy ale i spieszą się do pokoi pod ciepły prysznic. Ostatnia para dociera o 22! Okazało się że ostatni a najlepiej przygotowani. Humory dopisywały, oboje mieli na sobie 5 warstw ubrań, rękawiczki, buffy, a nawet ocieplacze chemiczne! Najcięższy dzień zakończony pełnym sukcesem. Wieczorem, po kolacji w hotelowej knajpie wszyscy zostają w pokojach, nikt nie ma siły na dalsze świętowanie.

DZIEŃ 6: RESTOWY

Po wyrypie dnia poprzedniego nikt nie był chętny na epickie przygody. Przejmuję (Doma) dowodzenie i prowadzę grupę do jedynej w okolicy kawiarni rowerowej: Coche Coche. Trasa do kawiarni to szalone 8 km, w tym (a jakże) sztywny podjazd. Ale tylko jeden! Kawiarnia jest dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy po trudach dnia poprzedniego. Stoliki w słońcu, dwa kroki do plaży, kawa speciality, sałatki wyglądające jak z instagrama, nawet mają mleko sojowe! Szok! Klasycznie część ekipy pojechała na jeszcze jedną górkę (niektórzy widocznie nadal się nie zmęczyli), część zostaje na trzecią kawę na słońcu. Jak się okazuje, mieliśmy również dwóch śmiałków, którzy postanowili na kawę przyjść. N A  P I E C H O T Ę. Kto to widział, pewnie ich nogi bolały później bardziej niż po rowerze. Wieczór spędzamy nad morzem oglądając zachód słońca i zbierając muszelki. Bajka.

DZIEŃ 7: OSTATNIA RUNDA

Ostatni dzień, ostatnia górka. Strasznie długa – ponad 35 km podjazdu. Można się zanudzić na śmierć. Na szczęście dołączyły do nas „miejscowe” dziewczyny (@weronika.szalas i @morning.kejt). Zaczynamy od wąwozu z widokiem na ośnieżone szczyty Sierra Nevada, a chwilę później skręcamy w łagodną dolinę. Nowe twarze w grupie okazały się świetną motywacją do ostatniego wysiłku.

Górka jak każda inna w Andaluzji – długa, z betonowymi odcinkami, wypalonymi wzgórzami i wspaniałym widokiem na Sierra Nevada („Pamiętajcie, ten szczyt, który wygląda jak płetwa rekina, to Pico Veleta”). W końcu docieramy na przełęcz! Teraz czas na zjazd, choć część grupy zdecydowała się na jeszcze jedną hopkę w terenie. Ci bardziej leniwi pojechali prosto na słynny zjazd La Ruta de La Cabra. To stary szlak, którym pasterze wypędzali kozy w wysokie góry, a obecnie – piękna, asfaltowa trasa z malowniczymi widokami. Długi, kręty i szybki.

Wracając do istotnych spraw – po całym dniu w górach zatrzymujemy się jeszcze na jedzenie i kawę. Potem prosto na kolację. Ostatnia baza to hotel, więc czeka nas prawdziwie królewska uczta! Na zakończenie – wino z kartonu na plaży i tym sposobem zamykamy turnus. KONIEC!

Taki był Camp Andalucia 2024. Chcesz przeżyć taką przygodę i dołączyć do ekipy na drugą edycję? Właśnie prowadzimy zapisy, kliknij poniższy obrazek i dowiedz się więcej!

Campy gravelowe dla spragnionych przygody

Jeśli Twoją pasją jest eksplorowanie nowych miejsc na rowerze i pragniesz doświadczyć gravelowej przygody w najczystszej formie – zapraszamy!

Campy Never Gravel Enough powstały z pasji i chęci zarażania zajawką. Propagujemy kolarstwo romantyczne, w którym na pierwszym miejscu jest klimat przygody, dobre jedzenie i dobre towarzystwo. Jednocześnie lubimy dobrze się zmęczyć w pięknych okolicznościach przyrody – nie może być zbyt łatwo!

Odwiedź z nami kultowe miejscówki i doświadcz najlepszych gravelowych tras w towarzystwie ludzi, którzy dzielą tę samą pasję.

DOŚWIADCZENI GUIDOWIE

Campy NGE to projekt zrodzony z pasji. Od lat zwiedzamy świat na rowerze, z przyjemnością dzielimy się doświadczeniem i wiedzą. Większość odwiedzanych miejsc wcześniej objeździliśmy – wiemy co warto zobaczyć i dokąd pojechać. Dbamy o to, żeby na każdym campie zobaczyć wszystko, co najlepsze w danym regionie.

POZIOM TRUDNOŚCI

Większość naszych projektów skierowana jest dla ludzi średnio-zaawansowanych – aktywnie jeżdżących, którym nie straszne są podjazdy. Jednocześnie nasze campy to nie zgrupowania treningowe – jeździmy w swobodnym, turystycznym tempie. Na campach dzielimy się na dwie grupy zróżnicowane pod kątem długości tras i sumy przewyższeń – tak, by każdy znalazł coś dla siebie.

camp Andalucia

ZOSTAŁY 2 MIEJSCA NA CAMP W ANDALUZJI

Marzysz o ucieczce przed polską zimą? Zapraszamy na gravelowy wyjazd do słonecznej Andaluzji! To raj dla osób szukających wyzwań i niesamowitych widoków – kręte szutrowe drogi, malownicze doliny i spokojne, klimatyczne wioski. Słońce świeciące ponad 300 dni w roku i przyjemne temperatury tworzą idealne warunki do jazdy o tej porze roku.

Ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności

Dołącz do rodziny NGE

NGE
USTAWKA ŚRODOWA